Następnego dnia wstałam wypoczęta i gotowa do działania. Zjadłam śniadanie, wykonałam zadane przez rodziców zadania i byłam wolna. Ale co miałam robić? Tam gdzie mieszkałam wcześniej, znałam przeróżne miejsca na spacery, a tutaj? Nic! Przydałby mi się jakiś przewodnik, no ale cóż.. Nikogo nie znam.
-Wychodzę - powiedziałam obojętnie do mamy wychodząc z domu.
-Gdzie? - powiedziała do mnie jeszcze bardziej obojętnym tonem.
-Przejść się.
-Za ile będziesz? - jeszcze raz mnie o coś spyta to jej chyba coś zrobię. Wkurzały mnie takie pytania.
-O boże, nie wiem...
-Nie mów tak do mnie! Jestem twoją matką! - wrzasnęła do mnie. Wiedziałam, że w końcu
to zrobi, bo nie wydzierała się na mnie już od dwóch dni (!).
-Taa... - odwróciłam się i chciałam nacisnąć klamkę.
-Wracaj tu! Ja do ciebie mówię! - boszz, co za kobieta?! Jej cel życiowy to chyba wydzieranie się na córkę za nic i zatruwanie jej życia.
-Co? -odwróciłam się na pięcie.
-Jak do ciebie mówię to słuchaj! - wrzasnęła.
-Na razie nic nie mówisz tylko się drzesz!
Wyszłam z domu. Trzasnęłam drzwiami tak, że starsza pani mieszkająca obok dziwnie się na mnie spojrzała. Poszłam przed siebie. Było południe, a na ulicach nie spotkałam żywej duszy. Nie wiedziałam gdzie iść.
Na horyzoncie zobaczyłam las. Mieszkałam na skraju miasta, więc ten widok mnie nie zdziwił. Z milionami myśli w głowie szłam przed siebie.
Stanęłam na skraju lasu. Słońce zniknęło za cieniem drzew. Poczułam chłód. Zamyślona szłam przed siebie, uważając, aby nie zadrapać nóg jeżynami. Gdy przeszłam dłuższy odcinek drogi, między pniami młodych drzew dostrzegłam promienie światła.
Znalazłam jakąś polanę. Zapach trawy delikatnie dostał się do mojego nosa. Naprzeciw mnie tafla jeziora lekko kołysała się. Było tu naprawdę pięknie; jezioro otoczone trawą, piękne, kolorowe kwiaty porastały we wszystkich możliwych miejscach, do tego stare, majestatyczne drzewa...
Zerwałam kilka kwiatów i zrobiłam z nich bukiecik, który związałam giętkim patykiem, znalezionym na ziemi.
Usiadłam na polanie. Słońce grzało moją twarz.
-Cześć! - usłyszałam za plecami. Podskoczyłam.
-Cześć... - wymamrotałam, niedokładnie jeszcze widząc, ponieważ przez jakiś czas miałam zamknięte oczy.
-Jestem Michael. - przywitał się.
-Rose.. - wstałam i podałam mu rękę.
-Widziałem cię wczoraj. Przeprowadziłaś się i teraz mieszkasz naprzeciwko mnie...- Michael mówił tak szybko, więc zanim odpowiedziałem musiałam ułożyć sobie w głowie jego słowa.
-To Ciebie wczoraj widziałam.. A skąd wiedziałeś, że tu jestem?
-Nie wiedziałem. Prawie codziennie przychodzę tu z rodzeństwem.
-Aha..
Zapanowała niezręczna cisza.
-Chodź, coś ci pokażę.. - Michael kiwnął do mnie głową. Nawet go nie znałam, a on zachowywał się przy mnie tak, jakbyśmy byli przyjaciółmi. Podobało mi się to.
Stanęliśmy przed jednym z wykrzywionych drzew.
-Umiesz chodzić po drzewach? - spytał, opierając lewą rękę o pień.
-Tak..
Po gałęziach weszłam na górę. Michael wszedł jako drugi. Michael ukradkiem na mnie patrzył, a ja udając, że tego nie widzę, spoglądałam na jezioro.
Rozmawialiśmy, a czas płynął nam niemiłosiernie szybko.
-Rose, ja już muszę iść do domu.. - powiedział Michael spoglądając na zegarek.
-Dobrze. Ja w sumie chyba też..
-Mogę cię odprowadzić?
-Jasne..
Ześlizgnęłam się z drzewa. Zaczekałam na Michaela. Dołączył do mnie i poszliśmy w stronę dróżki.
-Michael, gdzie ty się włóczysz?! - wrzasnął mężczyzna, kiedy stanęliśmy przed moim domem - Miałeś być tu 10 minut temu!
-Rose, to mój tata - powiedział cicho -Joseph, ja..
-Do domu! I to już!
-Do zobaczenia! - pożegnał się ze mną.
-Cześć! - pożegnałam się i weszłam do domu.
I jak? Podoba się? Może trochę krótkie, no ale liczy się jakość nie ilość..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz